Archiwa tagu: Sztuka

Leon Łopata: Ehhh, życie, życie… [Kącik Literacki Uczta]

Ehhh, życie, życie…

Zapach kwitnących łąk zazieleniającego się parku upoił moje zmysły. Spacerowałem samotnie, kręcąc się wzdłuż alei dumnych drzew, które stały w szeregu niby szachowe piony. Wiosna jest cudowna! Szczególnie, gdy ma się w sercu beztroskę i… miłość…Przeszła obok mnie, tak, że miałem wgląd w jej głębokie, urzekające, rozpływający się w swej toni niby ocean błękitne oczy. Do tego promienie niewinnie wtapiały się w rozświetlone pejzaże jej jasnobladych włosów, które to unoszone przez podmuch wiosenny sięgały ku niebiosom. Przeszedłem kilka kroków, po czym instynktownie obróciłem się w jej stronę, jakby nie mogąc oderwać się od jej lśniącej aparycji. Zobaczywszy jej oczy zwrócone ku mnie rozradowałem się ogniście, aż nietaktownie, ona za to zmieszana czekała na mój pierwszy krok…

Przedstawiwszy się ująłem jej dłoń pod wpływem boskiego szału, ona za to swym niemym wzrokiem również oszalałym z miłości przyjęła gest mej miłości. Nie bacząc na rychły charakter znajomości udaliśmy się do pobliskiej kawiarni, gdzie to pochłonięci rozmową wtapialiśmy się w siebie wzrokiem tak namiętnym i dogłębnym, że aż pięknym…

***

U progu lata, w cieniu wiosennych porywów i zachłannych promieni słońca spotykałem się ze swą miłością w tamtejszym parku niemalże codziennie. Wiedliśmy życie skupione wokół miłości. Nasze żarliwe pocałunki były swego rodzaju dowodami naszego uczucia, uwypuklając jego boskość. Nasze emocje dryfowały w kierunku przyszłości, tak, że już moja miłość bez zaskoczenia spojrzała na mnie, gdy uklęknąłem przed jej obliczem. Ja także bez zdziwienia przyjąłem słowo „tak”.

Wtedy rozpoczęły się dla nas czasy nieskazitelnej miłości, która przyćmiewała życie. Kochałem ją bezpamiętnie, tak jak i ona mnie. Roztapialiśmy się w miłości, stając się coraz dojrzalsi i pewniejsi swej przyszłości. Byliśmy w końcu po słowie! I tak, istotnie, gdy słońce zaczęło unosić się z gracją dostojniejszą niż w każdy inny dzień roku przyrzekliśmy sobie u ołtarzy miłość. I kosztowaliśmy rozkoszy małżeńskich, aż po smutny i dżdżysty październik, który miał zwiastować najgorsze…

***

Szliśmy parkiem w ciszy, wiedzieliśmy bowiem jaki czas nadchodzi. Złota jesień przemijała, a my wiedzieliśmy, że tak jak drzewa uwiędną, tak też moją miłość opuści życie. I istotnie, chodziliśmy po parku coraz rzadziej, aż w końcu nasz park stał nam się zupełnie obcy. Przykuta do łóżka marniała patrząc zza firanek na świat. Cieszyliśmy się jednak, tak na siłę i od niechcenia. W końcu jednak nawet ogień prawdziwej miłości przestał razić jej twarz, niegdyś tak uśmiechniętą, dziś noszącą znamię cierpienia.

Nie minęło wiele czasu, gdy jej domem stał się szpitalny hol. Byłem przy niej, a ona coraz marniejsza cieszyła się z jednego – że z okna szpitalnego był widoczny park. Taki, jak ten, w którym się poznaliśmy. Sam nie wiem, że widok ten bardziej ją przygnębiał czy niósł ukojenie, w każdym bądź razie wyglądała tam aż po swój ostatni dzień…

***

Siarczysty mróz stąpał po ziemi, a ja szedłem pośród mórz granitu. Każdy nosił na sobie piętno czyjegoś życia, tchnienia wydanego w głuchej ciszy wszechświata. I była też tam moja miłość, a jej imię zasypał śnieg. Łzy zamarznięte raniły moją twarz, a wichura wdzierała się pod płaszcz ubrania. Zapaliłem znicz i odszedłem, bo cóż mogłem zrobić? Ehhh, życie, życie…